30 godzin jazdy na rowerze na 30 lat działalności KALINKI
2008.06.13–15 SOSNÓWKA
Impreza zaczęła się W SAMO POŁUDNIE jak w dobrym westernie. Na pierwszą i drugą zmianę wyjeżdżamy pojedynczo, ale później wszystko idzie zgodnie z rozkładem przygotowanym przez Grzegorza. Nad całością (łącznie z budzeniem w nocy) czuwali na zmianę Zbyszek i Tadek.
Najlepiej jeździło się w nocy, bo nie widać było dziur w asfalcie. Bardzo nam się wtedy przydały kamizelki odblaskowe. Tempo oczywiście trochę spadło, bo z górki trzeba było hamować (jeździliśmy na światłach mijania), a wiatr jak wiał w dzień tak i w nocy. Żeby nikt nie zaspał czuwali na zmianę Zbyszek i Tadek. Bez skrupułów budzili i wyganiali na trasę.
W trakcie naszych jazd mieliśmy wiele przygód, najstraszniejszą przeżył Darek, bo ledwo uszedł z życiem po spotkaniu z brzęgołem. Na szczęście wszystko skończyło się na strachu i mogliśmy kontynuować pokonywanie następnych „kółek”. Jeździli wszyscy – od najmłodszego Julka po samego PREZESA.
Specjalnie na tę imprezę Rysiu przygotował extra konkurs – otwarte mistrzostwa KALINKI w kościanego pokera. Po zażartych eliminacjach w finale szans nie dali innym „starzy miłośnicy kochanek” – Wiechutek i Grzegorz.
Oczywiście nie obyło się bez drobnych napraw rowerów – królową pechowców została Ula, bo złapała dwie gumy. Henio też miał trochę roboty ze swoim rumakiem. Każda droga się kończy - nasza też dobiegła kresu - i to 30 razy. Oczywiście po ostatnim kółku nie mogło zabraknąć szampana, którego z wielką maestrią otworzył jeden z założycieli KALINKI - Wiechutek.
Trasa mimo, że trwała 30 godzin nie zmogła nas. Na dowód tego rozegraliśmy mecz, w którym grali wszyscy bez względu na wiek, płeć czy obuwie (od trampków po hadeki). Bramek padło więcej niż w całym EURO. A zaangażowanie i ambicja taka, że za 4 lata niektórzy zagrają u Leo. Królem strzelców został Grzegorz (strzelał do bramki, która była bliżej). Darek z kolei grał tak ofiarnie (ofiara nie popłaca), że w poniedziałek musiał wziąć urlop.
Trochę zmęczeni i głodni siadamy do wspólnego stołu, aby rozkoszować się kiełbaską z grilla popijaną szampanem i Czarnym Specjalem. Właśnie o nim to ułożył pieśń nasz klubowy poeta - Rysiu. Śpiewali wszyscy (bo śpiewać każdy może).
Rano z ciężkim sercem i głowami robimy porządki (najbardziej fachowo robił to Zdzisław) i pakujemy nasz dobytek na rowery. Na zakończenie imprezy przybyła do nas Pani Dyrektor szkoły i opowiedziała nam o Sosnówce. Żegnamy przyjezdnych Bognę i Henia (oni mają najdalej) oraz Romualda z Julkiem.
Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie i wyruszamy w drogę powrotną. Po krótkim odpoczynku w Szynychu ruszamy do Grudziądza, tym razem wałem przez Rozgarty i Rządz, bo w Mniszku stoją chłopcy radarowcy.
Podsumowanie sztafety w liczbach.
Wykonaliśmy plan w 100%, udało nam się przejechać w 30 godzin bez przerwy 30 „kółek” po 20,15 km. W sztafecie udział wzięło parę pokoleń KALINKI, najstarszy uczestnik miał 73 lata, a najmłodszy 6 lat. Jeździli ci, co założyli KLUB i ci, co wstąpili do niego kilkadziesiąt, kilkanaście, kilka czy też parę lat temu. Na każdym okrążeniu było dużo chętnych do jazdy - średnio po ok. 5 osób, na najliczniejszej zmianie pedałowało 10 rowerzystów. Łącznie jeździły 43 osoby, które wykonały 146 osobokółek, co daje 2942 km ze średnią prędkością 20,09 km/h. Wynik całkiem niezły, biorąc pod uwagę nawierzchnię (a właściwie jej braki) na prawie połowie trasy, nocne godziny, silny porywisty wiatr i parę godzin mżawki.
Szczególna pochwała należy się tym, którzy „wykręcili” największą ilość kółek, oto oni:
Witek - 12
Darek - 10
Lucyna - 9
Michał - 8
Jacek - 7
Jak można zauważyć, są to KALINKOWCY z niedużym stażem - to bardzo cieszy i daje nadzieję, że 50 kółek za 20 lat jest możliwe. Oczywiście „oldboje” też zrobili swoje:
Rysiu - 7
Krzysiu - 7
Andrzej - 6
Grzegorz - 6